7$ Śladami Czerwieni
Czerwony stał spokojnie przy oknie i obserwował oddalającego się chłopaka. Nie do końca potrafił zrozumieć, podjętą przez jego przełożonego decyzję. "Dlaczego Szef kazał go wypuścić?" W jego głowie wciąż pojawiał się to pytanie. Gdyby to zależało od niego to ciało rudego cwaniaczka leżałoby poćwiartowane w jego piwnicy. Zapakowane i gotowe do wywiezienia. Jednak nie miał w tej kwestii nic do powiedzenia. Szef wyjaśnił się jasno: "Chłopak ma zostać wypuszczony". Nie miał prawa podważać decyzji ich bossa. Jednak... musiał zapytać.
- Dlaczego pozwoliłeś mu "uciec"? - zapytał, patrząc jak Tomasz sprawnie przeskakuje wysokie ogrodzenie i znika za betonowymi blokami. Znudzony widokami ogrodu odwrócił się i usiadł naprzeciwko swojego pracodawcy.
Dawno nie widział go tak zadowolonego, a znali się niemal od dzieciaka. Ostatnimi czasy Jay chodził niczym bomba, która w każdej chwili może wybuchnąć. Odbijało się to na całej organizacji, ich najbliżsi ludzie starali się nie wchodzić w drogę szefowi. Nie chcieli przypadkiem dolać oliwy do ognia i oberwać przy tym obuchem.
Gangsterzy z Black Rose stawali się dla nich coraz większym wrzodem na dupie. Od dnia w którym okradli jeden z magazynów, a dodatkowo wyszło, że mają kreta, Jay stał się nie do zniesienia. Nawet dla niego, a znosił już jego humorki od lat. Adekwatne byłoby porównanie go do wcielenia Szatana, ponieważ stał się brutalniejszy i jeszcze mniej przewidywalny. Gdyby nie fakt, że jego decyzje nadal pozostawały dla niego racjonalne i w większości się z nimi zgadzał, to już dawno łopatologicznie wytłumaczyłby mu, że czas się ogarnąć.
Oczywiście takie a nie inne zachowanie Szefa działało na jego niekorzyść, ponieważ każdy wolał przychodzić do "zastępcy", a nie do wcielenia samego Belzebuba. Z jednej strony było to dosyć komiczne, bo to zawsze on uchodził, ze rzeźnika ich bandy. Z drugiej jednak strony wiązało się to z szeregiem niedogodności, takich jak nadmiar obowiązków, przez co miał prawdziwe urwanie głowy.
Collins skierował swoje spojrzenie z telefonu na niego, a następnie uniósł lekko prawy kącik ust, uśmiechając się zadziornie. Szef nie musiał nic odpowiadać, ponieważ dobrze wiedział, co to oznacza. Gdyby miał może większe pokłady empatii, to nawet by współczuł chłopakowi. Jednak może to i dobrze, że Rudzielec się pojawił w takim momencie. Odrobina rozrywki przyda się jego pracodawcy. Może to, pozwoli mu się odrobinę zrelaksować i przestanie się patrzeć na wszystkich z żądzą mordu.
Tydzień później.
Tomasz usiadł przy barze zrezygnowany i oparł się o splecione dłonie. Nie minęła chwila, a przed nim pojawiła się szklaneczka wypełniona bursztynowym płynem i dwiema kostkami lodu. Nie myślał za wiele. Złapał sprawnie naczynie i wypił od razu całą zawartość, krzywiąc się lekko. Gdy tylko odłożył szklankę na blat baru, jego przyjaciel dolał mu Whisky.
- Ciężki dzień? - zapytał barman, polerując kieliszek do wina. Tomek jedynie bardziej się załamał. Spojrzał na przyjaciela jak zbity pies, a następnie ukrył twarz w dłoniach. Ten widząc, gest czerwonowłosego zaśmiał się, odsłaniając przy tym swoje ładne, białe zęby.
- Dzień?! Kurwa, Wojtek cały tydzień... - niemal zaskamlał i wylał całość bursztynowego płynu, przełykając go od razu. - Stary ja nie dam rady ojcu w twarz spojrzeć do końca życia!
Wojtek przeniósł wzrok z kieliszka na przyjaciela, unosząc jedną brew w geście zdziwienia. Wiedział bardzo dobrze, jak dobra jest relacja między Tomkiem a jego ojcem. Jego przyjaciel nie wyglądał tak źle nawet w dniu kiedy przez przypadek zniszczył ukochaną kolekcję porcelany ojca. Była ona przekazywana w rodzinie od 5 pokoleń, a trzynastoletni wówczas Tomek zniszczył ją w niecałe dwie sekundy.
- Długo będziesz jeszcze się tak załamywał? - Poganiał przyjaciela zniecierpliwiony. Ciekawość go wręcz zżerała.
- ... nie śmiej się tylko - maślane oczy spoczęły na barmanie. Wyglądał niczym zbity pies, co dla przyjaciela było dosyć komicznym widokiem. Był to raczej nieczęsty widok, co potęgowało tylko ciekawość.
- Nie obiecuję. - Zaśmiał się dźwięcznie. - Dajesz - mówiąc to banan na jego twarzy się powiększał.
Tomek zrezygnowany przetarł twarz dłonią i dla odwagi dopił whisky, która chwilę wcześniej wypełniła kryształowe naczynie. Oczywiście pusta szklanka od razu została napełniona.
- Miałem w tamtym tygodniu dziwną akcję. Wyrwałem gorącą laskę w klubie, więc zaproponowałem, że pójdziemy do hotelu. - Wojtek nie rozumiał, jak to się ma do sprawy z ojcem, ale cierpliwie czekał na rozwój wydarzeń. - Po drodze mieliśmy trochę rozrywki... No długa i nudna historia. No ale ogólnie to miałem w ten dzień do ojca przyjechać. No i przyjechałem trochę spóźniony... Ojciec chyba myślał, że przyjadę nad ranem - zawiesił głos, nieświadomie budując napięcie. - Ja pierdziele. - Napił się ponownie, jakby był strasznie spragniony.
- No wyduś to z siebie - zaśmiał się barman, nachylając się nad blatem opierając się o przedramiona. Tomek wymruczał coś niezrozumiale, lekko zirytowany. - Co? Powiedz to normalnie, bo mruczysz jakbyś co najmniej miał coś w buzi, a myślałem, że to nie twoje klimaty - rzucił rozbawiony i poruszał sugestywnie brwiami. Przez co na policzki chłopaka zaczęły powoli odwzorowywać kolor jego włosów.
- To nie ja miałem coś w ustach... Jezu... Przyłapałem ojca jak bzykał się z Sebastianem. Na stole. W jadalni.
Wojtek ukrył głowę w zgięciu łokcia, który leżał na blacie. Tomek dobrze widział jak ciało przyjaciela całe się trzęsie ze śmiechu.
- Bardzo śmieszne. Skończyłeś już. - Wojtek na te słowa jedynie pokręcił przecząco głową i próbował się jakoś opanować. Co było dla niego dosyć dużym wyzwaniem. - Ty się śmiejesz, a ja mam traumę. Nie chciałem wiedzieć, że on i Sebastian uprawiają seks, a co gorsze nie chciałem tego widzieć. - Mówił już lekko naburmuszony.
Wojtek wyprostował się z opanowaniem i dolał więcej alkoholu do szklanki.
- A tak z ciekawości, który z nich był na dole? - zapytał zaczepnie.
- Ja pierdole.
Otworzył drzwi mieszkania czytając wiadomość, którą dostał od Michała. Była jak zwykle krótka i zwięzła: "Wpadaj do klubu jutro o 20 :p". Wysłał jedynie kciuka w górę i zablokował telefon. Włożył go do kieszeni spodni i przyjrzał się ładnemu opakowaniu, w którym znajdowało się francuskie wino. Dostał je jak wychodził z baru Wojtka. Przyjaciel twierdził, że jest bardzo dobre i powinno mu zasmakować. Przyglądał się etykiecie idąc do kuchni. Głupie literki nie chciały z nim współpracować, bo ruszały się jakby miały zaraz zatańczyć lambadę. Zrezygnowany odłożył butelkę na długi kwarcowy blat.
- Widzę, że przygotowałeś nawet wino - zabrzmiał dziwnie znajomy głos w kuchni. Tomka zatkało na dosłownie kilka sekund. "Czyżby to była wina traumatycznych wydarzeń i zacząłem słyszeć głosy? No bo chyba nie alkoholu?" Pojawiły się myśl w jego podchmielonej głowie. Obrócił się by sprawdzić, kto uraczył go tak miłym przywitaniem i ponownie go zamurowało.
Na jednym z foteli w salonie siedział facet, który wyraźnie czuł się jak u siebie. Tomasz wpatrywał się w dziwnie znajomą twarz nieproszonego gościa. Widząc konsternację na twarzy czerwonowłosego, nieznajomy uśmiechnął się cynicznie. Z sekundy na sekundę do jego podpitej świadomości docierał fakt, kto znajduje się w jego mieszkaniu i chyba powinien żałować, że nie znalazł sobie laski na ten wieczór.
Hejeczka, hejeczja,
OdpowiedzUsuńprzeczytane, choć jeszcze raz przeczytam od początku, aby bardziej wczuć się po tak długim czasie... ale to z czasem...
a co do rozdziału... och wspaniały, biedny Tomasz trauma do końca życia? po tym jak zobaczył ojca z facetem w bardzo ciekawej sytuacji ;) a czyzby sam boss wpadł do jego mieszkania...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia