Nie jestem Harry! 1
Był już psychicznie i fizycznie wykończony. Te wakacje znów spędzał u swojego wujostwa, wykonując polecenia ciotki i wuja. Całymi dniami pracował, spełniając ich zachcianki, nie dostając za to nic. Nie licząc nawet na zwykłe "dziękuję"- czy też “pocałuj mnie w dupę” - ale chyba na jeden normalny posiłek zasługiwał? Całymi dniami chodził głodny, przez co znowu zaczynał przypominać kościotrupa. Gdyby nie to, że zawsze udało mu się coś podkraść z lodówki tych skner, pewnie już dawno spoczywałby głęboko pod ziemią. Bo oczywiście z tych resztek, które zwykle dostawał - jak jakiś pies - długo by nie wyżył. Naturalnie Dursley'ów to nie obchodziło, dla nich byłoby lepiej, gdyby nigdy do nich nie trafił.
- Ale to nie ja zabiłem swoich rodziców ani to nie ja zdecydowałem, że chcę u nich zamieszkać - powtarzał sobie zawsze chłopak.
Nie potrafił także zrozumieć Dumbledore’a. Starzec twierdził, że się o niego martwi i otaczał go złudną troską, lecz nigdy nie brał pod uwagę jego zdania. Nie chciał wręcz go słuchać, gdy ten powtarzał mu, że nie chce wracać do domu swoich krewnych. Zrozumiałby, gdyby nie miał gdzie się zatrzymać. No ale przecież to nie była prawda. Był pewien, że państwo Weasley nie miałoby nic przeciwko dodatkowej osobie w ich skromnych progach. Przecież Ron zawsze pytał się go, czy nie zostanie u niego na wakacjach. Powtarzał, że nie byłby to żaden problem.
Był też Syriusz. Nie mógł zapomnieć, słów ojca chrzestnego, gdy ten zapytał się go, czy nie chciałby z nim kiedyś zamieszkać. Był to jego najszczęśliwszy dzień w całym jego życiu. Kolejny piękny dzień miał nadejść za dwa dni, kiedy to wraz z Łapą i przyjaciółmi wybierze się do Ministerstwa, by podpisać dokumenty adopcyjne.
- Jeszcze tylko dwa dni - pocieszał się Harry.
Dzisiejszy dzień był dla chłopaka równie ciężki, co poprzednie doby tego lata. Cały dzień pracował, pielęgnując ogród, sprzątając dom i gotując dla tych zwyrodnialców. Od samego zapachu przygotowywanych posiłków ciekła mu ślinka i burczał brzuch, ale wiedział, że nie może sobie pozwolić na żadne podjadanie, póki Dursley'owie są w domu i patrzą mu na ręce. Już nie raz boleśnie przekonał się, jak karane jest nieposłuszeństwo.
Gdy wykonał wszystkie zadania z dzisiejszej listy, którą sporządzała dla niego ciotka Petunia, udał się na niewielki plac zabaw, z którego praktycznie nikt nie korzystał. Było to jego miejsce. Azyl, w którym mógł odpocząć od ciągłych prac i samych Dursley'ów. Kołysał się powoli na starej huśtawce, zamyślony nawet nie zwracał uwagi na ciche skrzypienie. Znów myślał nad swoim marnym losem, chciało mu się płakać od natłoku wszystkich spraw i zmartwień. Ponadto wszystko go bolało. Mięśnie od ciągłych prac, dłonie pokryte odciskami i liczne siniaki, które zrobili mu obaj Dursley'owie. Miał już dosyć takiego życia. Tych ciągłych upokorzeń i krzywd oraz samotności. Chciał mieć osobę, która by go wysłuchała i pocieszyła w tych ciężkich dla niego chwilach. Niby miał Rona i Hermionę, ale nie potrafił z nimi rozmawiać o swojej sytuacji związanej z Dursley'ami. Przez co widział mur między nimi, który zresztą sam budował. Zawsze, kiedy pytali się o dzieciństwo czy też o spędzone wakacje odpowiadał im zdawkowo. Nigdy nie lubił z nimi rozmawiać na trudne temat. Głównie dlatego, że przez pierwsze lata Hogwartu miał wrażenie, że nie zrozumieliby go lub zostałby wyśmiany. Teraz gdy znał ich lepiej, wiedział, że nigdy by mu tego nie zrobili. Jednak dalej się powstrzymywał, bo nie chciał ich martwić i niszczyć ich szczęścia, którym tak emanowali, odkąd zostali parą.
- Śmieszne. Jak chłopak taki jak ja ma pokonać Voldemorta skoro nie umie sobie poradzić z własną rodziną. - Jęknął głośno, kopiąc z frustracji leżący na ziemi kamień.
Zamyślony nie zwracał uwagi na otoczenie, huśtając się delikatnie w przód i w tył robiąc to niemal mechanicznie. Delikatne ruch uspokajał i pozwalał odciąć się Harry'emu od świata zewnętrznego. Cały czas czuł się, jakby miał pięć lat. Mały, kruchy i bezbronny chłopczyk, któremu ukojenie w ciężkich chwilach przynosiła głupia skrzypiąca, stara huśtawka dla dzieci.
Nie zauważył nawet, jak Dudley skrada się do niego, na swoich opasłych nóżkach razem z resztą swojej bandy. Grubas niemal chichotał jak pięcioletnia dziewczynka, która chce zrobić psikusa rodzicom, gdy zbliżał się do swojej ofiary.
Dopiero brutalne uderzenie kuzyna, przez które spadł na ziemię i poranił sobie dłonie, sprawiło, że powrócił do rzeczywistości.
Banda kuzyna nie próżnowała. Szybko przybliżyli się do leżącego i zaczęli kopać Harry'ego po całym ciele. Nie miał jak się bronić. Był dwa razy mniejszy - a może i nawet więcej - i słabszy. Nie znał się na żadnych sztukach walki, a poza tym ich było więcej. Nie mógł również używać swojej różdżki. Zresztą i tak jej nie miał przy sobie. Nie pozostało mu nic innego jak tylko dać się sponiewierać. Był taki słaby i bezsilny, mógł tylko płakać z bólu i bezsilności, lecz łzy już kilka lat temu przestały płynąć.
"Jesteś żałosny Harry Potterze."
W pewnym momencie jeden z katów kopnął go tak mocno w głowę, że pociemniało mu przed oczami. Czuł, że odpływa, a po chwili nie widział już nic. Jego ruchy, które stawiały minimalny opór i obronę, ustały całkowicie. Musiał wyglądać fatalnie, bo banda Dudley'a stwierdziła, że pora kończyć zabawę. Szybko został sam, ale dla niego to nie miało już żadnego znaczenia. Czuł się coraz gorzej. Tracił czucie w całym ciele, już nawet zapomniał o bólu.
- Ktoś mi kiedyś powiedział, że dobrze jest czuć ból, oznacza to, że jeszcze się żyje. Ja chyba zacząłem umierać, a może już umarłem. - Słowa tłukły się, po jego zapadającym w sen umyśle.
Ostatnie co zaobserwował, było jasne światło w tym mroku.
- Jeszcze tylko dwa dni... - szepnął cichutko.
____________________
Czarnowłosy już piąty raz, w ciągu niecałej godziny, biegł do łazienki targany odruchami wymiotnymi. Było mu strasznie słabo, czuł się fatalnie.
Po bliskim spotkaniu ze swoim kuzynem i jego przyjaciółmi myślał, że już po nim. Leżał przez kilka godzin nieprzytomny, a z jego głowy sączyła się powoli krew. Nikt mu nie pomógł. Nikt. Mógłby tam się wykrwawić, umrzeć od wstrząsu, którego zapewne dostał i nie znalazłaby się ani jedna osoba, która wyciągnęłaby do niego pomocną dłoń.
Była już późna noc, gdy chłopak zaczął się przebudzać. Wraz z powracającą świadomością przybył również przeszywający ból, który sprawił, że z ust Harry'ego wyrwał się głośny jęk.
- Jak tak dalej pójdzie to Voldemort nie będzie się musiał męczyć - rozmyślał głośno. - Wykończyć mnie własna rodzina.
Zaczął powoli się podnosić do pozycji siedzącej, jednak równie szybko upadł na wilgotną już ziemię. Przed oczami tańczyła mu stara huśtawka oraz gwiazdy na bezchmurnym niebie. Obraz zlewał się w jedną wielką breję, a żołądek wywijał fikołki. Kilka sekund później brunet opróżniał zawartość swojego żołądka. Jak mógł się spodziewać, była to krew zmieszana z żółcią. Gdy torsje ustały, znów położył się na chłodnej powierzchni, która przynosiła mu odrobinę ukojenia. Nie przeszkadzały mu nawet wymiociny obok niego.
Leżał tak jeszcze kilka minut, a może godzin, zanim dał radę się podnieść i skierować swoje kroki w stronę domu. Przez ból w żebrach nie potrafił się wyprostować ani wziąć głębszego oddechu. Dreptał więc powoli w dobrze mu znanym kierunku.
Stanął pod drzwiami, a oczy znów zamykały się ze zmęczenia. Walcząc ze sobą, otworzył bezdźwięcznie drzwi i wysunął się do ciemnego wnętrza. Bojąc się, że obudzi wujostwo, przemknął do swojego pokoju na paluszkach, nie zapalają ani jednej lampki. Odetchnął z ulgą, gdy tylko znalazł się w swoim bezpiecznym azylu. Nawet nie pamiętał, kiedy znalazł się w łóżku.
Obudził go przeszywający ból oraz bezduszne promienie słoneczne. Jego przyćmiony umysł nie zdążył sobie nawet przypomnieć wczorajszego dnia, gdy jego ciałko wystartowało do łazienki, by ponownie opróżnić żołądek. Słyszał pełen obrzydzenia jęk ciotki, który dotarł do niego z korytarza.
Spuścił wodę w toalecie i wykonał poranny rytuał, by zmyć z siebie nieprzyjemny zapach i okropny posmak w ustach.
Wychodząc z łazienki, natknął się na rozzłoszczoną kobietę, która patrzyła na niego z nieukrywaną pogardą i obrzydzeniem. Rzuciła chłopakowi listę z pracami na ten dzień, którą z drobnym wysiłkiem złapał. Nie musiał nawet niej czytać, by wiedzieć, że będzie miał dzisiaj pełne ręce roboty. Petunia zakomunikowała mu tylko, że gdy wrócą, wszystko ma być gotowe i ruszyła do pokoju swojego syna.
- Dudziaczku - zawołała pełnym słodyczy głosem, pukając w drzwi pokoju chłopaka. - Kochanie pospiesz się, ja już idę. Poczekamy na ciebie z ojcem w samochodzie.
Blondynka przeszła obok siostrzeńca obojętnie, zupełnie jakby go nie było i ruszyła do samochodu, w którym już czekał jej mąż.
Zielone oczy powędrowały na długą listę prac domowych. Czytał powoli, próbując skupić wzrok na drobnych literach. Kątem oka widział, jak wielka postać kieruje się w jego stronę. Odsunął się jak najdalej pod ścianę, nie chcąc przypadkiem sprowokować otyłego kuzyna. Grubas nie byłby sobą, gdyby przeszedł obojętnie obok słabszej i bezbronnej osoby. Masywną ręką uderzył w drobne ciało, co spowodowało grymas bólu u ofiary.
- Byłem pewien, że tam zdechłeś - mówił złowieszczym głosem, dociskając Harry'ego do ściany. - I tak nikt za tobą by nie tęsknił.
Czarnowłosy miał coraz to większe problemy ze wzięciem oddechu, lecz masywne cielsko w dalszym ciągu przygniotło go do ściany. Dopiero gdy chłopak zaczął tracić przytomność, ten się odsunął, pozwalając drugiemu ciału upaść na ziemię. Jego wzrok wyrażał jedynie pogardę.
- Żałosny śmieć - powiedział kpiącym głosem, po czym splunął na niemal nieprzytomnego chłopaka i ruszył do samochodu.
- To już jutro - powtarzał sobie, tracąc przytomność. - Jutro…
Wybraniec odgonił nieprzyjemne wspomnienia z ostatnich dwóch dni i poszedł opłukać twarz chłodną wodą. Musiał się doprowadzić do porządku, w końcu za nie całą godzinę miał się przenieść do Ministerstwa, gdzie spotka się z najbliższymi mu ludźmi.
Mozolnym tempem ubierał najlepsze ubrania, jakie udało mu się wygrzebać z szafy. Była to biała koszula, która czasy swojej świetności miała już dawno za sobą, wskazywały na to żółtawe przebarwienia. Do tego dołączył czarne spodnie, będące oczywiście na niego za duże, pomimo tego, że kuzyn nosił je jakieś sześć lat temu. Ściągnął je mocno, nieco zniszczonym już paskiem, by nie spadały mu z jego kościstych bioder. Do kompletu ubrał jeszcze lekko znoszone już czarne tenisówki i tego samego koloru bluzę. Przeczesał jeszcze palcami swoje włosy, które i tak nie chciały się ułożyć, by po sekundzie stwierdzić, że jest już gotowy.
Jego wzrok padł na niewielki zegarek, który był zawieszony wysoko, na krzywo wbitym gwoździu. Na tarczy wskazówki pokazywały drobne cyferki, które chłopak widział jak za mgłą pomimo swoich okularów. Złapał starą gazetę, która była świstoklikiem i zmrużył oczy, by dostrzec cokolwiek na zegarku. Nie minęła nawet sekunda, a czarnowłosy poczuł nieprzyjemne uczucie w okolicach pępka, po czym znalazł się przed gmachem Ministerstwa, gdzie wszyscy już na niego czekali.
- Harry, jak dobrze znów cię widzieć!
Łapa szybko podbiegł do swojego chrześniaka, złapał go w niedźwiedzi uścisk i okręcając wokół własnej osi.
- Tęskniłem za tobą, Mały - przyznał z czułością.
- Ja za tobą też.
Potter niepewnie przytulił się do Syriusza. Nie potrafił się przyzwyczaić do czułości, którymi mężczyzna go otacza. Równie niezręcznie czuł się przy Pani Weasley, która otaczała go zawsze matczyną miłością.
- Harry! - krzyknęły radośnie dwa głosy.
Ron i Hermoina biegli na niego niczym dwa tarany. Roześmiani złapali w szczelne uściski chłopaka, który w tym momencie był ściskany przez trzy osoby. Czarnowłosy syknął cicho, gdy nacisk na jego posiniaczonej klatce piersiowej się zwiększył. Przyjaciele oraz ojciec chrzestny nieświadomie sprawiał mu dodatkowy ból.
- Hej, hej, bo mnie zaraz zgnieciecie - rzucił żartobliwie, lecz z dużą nutą prawdy.
- Wybacz! - powiedzieli jak jeden mąż, po czym cała trójka odsunęła się, nie zauważając delikatnego dyskomfortu na twarzy Wybrańca.
- Harry, a wiedziałeś, że....
Zaczęła jego przyjaciółka, ciągnąc go do reszty czekających na niego osób. Pozostała dwójka oczywiście ruszyła za nimi, przyłączając się do rozmowy. Młody Potter pokiwał głową co jakiś czas, stwarzając pozory, że ich uważnie słucha. Prawdę powiedziawszy, trochę inaczej wyobrażał sobie ten dzień. Myślał, że będzie wtedy tryskał energią i pozytywnym nastawieniem, lecz zamiast tego był zmęczony i cały obolały. Jego ciało niemal odmawiało mu posłuszeństwa, przez co szedł nieco sztywno, jednak cieszył się, że nikt nie zauważył jego dziwnego zachowania. Nie lubił, gdy inni odkrywali, że coś mu się dzieje. Czuł wtedy wielki wstyd i poczucie winy, że inni muszą się o niego martwić, bo on sam nie potrafi się obronić.
- Witaj, chłopcze. Może cytrynowego dropsa? - Dyrektor przerwał wykład dziewczyny, witając się z młodym czarodziejem, gdy tylko ci podeszli do nich bliżej.
- Dzień dobry, dyrektorze. Dzień do....dobry, Profesorze Snape - powiedział, jąkając się lekko, gdy tylko zauważył, znienawidzonego profesora.
- Witaj, Potter - odpowiedział mu znużonym głosem.
- Co tutaj robicie? - skierował swoje pytanie do dwójki starszych mężczyzn.
- To dla twojego bezpieczeństwa, Harry. Dyrektor razem z Zakonem stwierdził, że skoro Sam Wiesz Kto się odrodził, trzeba zwiększyć czujność. Dlatego jest tutaj razem z Smarkeru... Znaczy z Profesorem Snape. - Black poprawił się, gdy napotkał złowieszczy wzrok Mistrza Eliksirów.
Chrząknął zmieszany, pod karcącym wzrokiem chrześniaka i dokończył płasko.
- W każdym razie lepiej dmuchać na zimno.
____________________
Bezdźwięcznie przenieśli się do ogromnej sali. Wysoka na dwanaście metrów była pokryta złotem i wykwintnymi malunkami od góry do dołu. Z sufitu, który swoją drogą również do zwyczajnego i skromnego nie należał, zwisały złote żyrandole wysadzane kosztownymi kamieniami.
Jedno pstryknięcie palcem bruneta, a owe świeczniki zapaliły się i rozświetliły pomieszczenie. Ich oczom ukazały się starożytne artefakty, poukładane w szklanych gablotach. Znudzonym wzrokiem oglądali przedmioty, szukając tego, po który tutaj przybyli. Poruszali się cicho i z gracją, rozglądając się uważnie po pomieszczeniu. Nie minęła chwila, a blondyn zatrzymał się przed złotym kielichem.
- To ten - wskazał na znalezisko swoim długim palcem.
Westchnął, gdy nie spotkał się z żadną reakcją wspólnika. Jego bystre, niebieskie oczy, w których jak zwykle malowało się znudzenie, szybko napotkały znaną mu sylwetkę. Przyjaciel przebierał jakieś stare papirusy i papiery w mahoniowym regale.
- Można wiedzieć, co ty robisz?
Odezwał się, gdy partner zaczął najpierw macać, później zaś wąchać kartkę, by finalnie kiwnąć głową z zadowoleniem i podrzeć ów papier.
- Powtórzę pytanie. Co ty odwalasz? - mruknął, opierając się nonszalancko biodrem o mebel, który jeszcze chwilę temu był penetrowany przez zwinne łapki pytanego osobnika.
- No więc widzisz... - szperał w kieszeni spodni, by wyciągnąć i zademonstrować mały pakunek - Powiem Ci, że zupełnie przypadkiem znalazłem ten oto magiczny woreczek, gdy tu przyszliśmy. No normalnie idę sobie, a tu bam... - wskazał palcem na trzymaną rzecz - leży sobie woreczek z marysią. Tak sobie wtedy pomyślałem, co się będzie marnować. W końcu tak samotnie leżał na tej podłodze, więc go sobie zwinąłem. - uśmiechnął się jak głupi do sera, pokazując przy tym rząd, lśniących zębów.
- Acha... - Tobias uniósł brwi, gdy usłyszał bezsensowną wypowiedź. - A co to się ma do mojego pytania?
- Już Ci tłumaczę Chochliku. Widzisz mam zioło, ale że zabrakło mi papierka do skręta, postanowiłem trochę powęszyć i tak oto znalazłem to.
Wskazał dłonią na wielki regał wypełniony od góry do dołu jakimiś papierzyskami, by następnie pomachać obiema częściami kartki, tuż przed nosem blondyna.
- I tak oto postanowiłeś sobie zrobić bibułkę do jointa z antycznego ceremoniału ślubnego - powiedział, gdy przyjrzał się znakom na pergaminie.
- Dokładnie tak.
Patrzyli na siebie w konsternacji, mrugając od czasu do czasu i tylko ich cichy, równomierny oddech przerywał niezręczną ciszę. Trwali w tym bezruchu z minutę, tak jakby żaden z nich nie chciał przerwać, niemej walki pomiędzy nimi. Pierwszy odezwał się Tobias.
- Jak dla mnie spoko.
Wzruszył ramionami od niechcenia i ruszył w stronę kielicha, który mieli ukraść. Brunet wziął jeszcze kilka - jego zdaniem - nadających się papierów i podążył za wspólnikiem, zwijając szybko małego blanta. Lizał właśnie jeden z końców bibułki, gdy ponownie odezwał się blondyn.
- Wyjmij go szybko. Czas mi ucieka, a mam umówione spotkanie za godzinę. Jeśli znów się spóźnię to ta stara jędza, pół godziny będzie mi jęczała o tym, że nie szanujemy klientów.
- Spoko, spoko - mruknął, zapalając jointa palcem, którym sekundę później pstryknął o drugi i magicznie przeniósł kielich do swojej ręki.
- Bucha?
- Nie dzięki. Poza tym powinieneś mniej palić w pracy. Zobaczysz. Jeszcze kiedyś jebniesz się przy teleportacji, uruchomisz jakiś alarm lub jeszcze coś gorszego.
- Spokojnie Chochliku radzę sobie z czarami nawet pod wpływem.
- A mam ci przypomnieć jak rozszczepiłeś się i uwaliło ci nogi. Tttoooobias moje nogi nie czuje moich nóg. - udawał pijany głos kolegi. - Gdyby nie ja to zostałbyś spektakularnie wyruchany przez niedźwiedzia. Uratowałem ci dupę w przenośni i w realu.
- Dobra to było tylko raz. - Zaczerwienił się z zażenowania. -Poza tym to był cholernie mocny bimber, ja nie wiem, gdzieś ty go dostał.
- Było tyle nie chlać, jak masz słabą głowę, a nie zwalać winę na alkohol.
- To ty masz po prostu za mocną głowę. Połącz krew Polaka i Rosjanina i wyjdzie ci bestia zdolna pochłonąć hektolitry czystego spirytusu.
Tobias rozłożył bezradnie ręce, uśmiechając się niewinnie.
- Tak sobie teraz myślę, że ten burżuj coś słabo chroni te swoje zabawki. - Zmienił szybko temat. - Co nie? - Zaciągając się dymem z przyjemnością.
Blondyn złapał lecący w jego stronę kielich i rozejrzał się po pomieszczeniu. Przy parze drzwi leżało czterech ochroniarzy. Pięć metrów dalej kolejnych dwóch, a na końcu sali pozostała czwórka.
- Nom. Dali się podejść jak dzieci.
Henry podszedł do śpiącego mężczyzny, który był najbliżej nich.
- Tak się zastanawiam. Co dodałeś do tego środka usypiającego? - Spoglądał to na śpiącego ochroniarza to na przyjaciela, który wydawał się pochłonięty oglądaniem łupu.
- Dlaczego myślisz, że coś dodałem - mruknął, przyglądając się złotemu rzeźbieniu.
- Bo dziwnym trafem rosną im ośle uszy.
- Mogła mi się omsknąć ręką, gdy przygotowywałem specyfik.
Zaśmiał się, gdy zobaczył wredny uśmiech Chochlika i te jego oczy, w których skakały psotne ogniki.
- Jaka szkoda, że nie zobaczę pełnej ingerencji substancji. No ale cóż, na mnie już czas.
- Oki. Ja się z nimi jeszcze trochę pobawię.
Kiwnęli sobie głowami, a sekundę później po Tobiasie nie było już śladu. Brunet postukał się palcem wskazującym po policzku, myśląc, co by tu można było jeszcze zmaglować, by miał trochę zabawy, z tymi śpiącymi księżniczkami.
"Księżniczkami ?"
- Cóż to za królewny, bez swoich pięknych karnacji. - zaśmiał się perliście.- Wujek Henry pomoże wam zmienić się z brzydkich kaczątek w piękne łabędzie.
____________________
- Dlaczego, to tyle trwa - warknął Syriusz.
Mężczyzna był bardzo zestresowany, gdy czekał na czarodzieja, który przygotowywał papiery adopcyjne. Chodził po korytarzu, nie potrafiąc wysiedzieć na jednym miejscu. Bał się, że przez bezprawne oskarżenia oraz pobyt w Azkabanie, adopcja Harry'ego może okazać się niemożliwa. Niby został oficjalnie oczyszczony z wszystkich zarzutów, ale wciąż obawiał się, że coś może pójść nie tak. Usiadł na fotelu w poczekalni. Już chyba setny raz w ciągu tych niecałych dziesięciu minut, które czekali, by zaraz szybko z niego wstać. Czuł gdzieś głęboko w sobie dziwny niepokój, który nie dawał mu spokoju od samego rana.
- Panie Black, radziłbym Panu przejść zabieg odpchlenia, bo widocznie nie może pan usiedzieć na miejscu przez owe pasożyty. - Zabrzmiał zimny głos Severus'a.
Mistrz Eliksirów dostawał już szewskiej pasji od ciągłego łażenia Black’a. Irytował go sam fakt, że musi przebywać w jednym pomieszczeniu, z tym nieokrzesanym kundlem. Nienawidził tego człowieka już od czasów szkolnych, dlatego też nie rozumiał, dlaczego to właśnie on został przydzielony do pilnowania tej zgrai bachorów. Granger cały czas trajkotała z Wesley’em, pytając się o coś od czasu do czasu, bujającego w obłokach Młodego Pottera. Oczywiście głupi Dyrektor Hogwartu również musiał wtrącić swoje trzy grosze, podczas tej bezsensownej paplaniny. Głowa mu już niemal pękała od tych irytujących ludzi, na domiar złego było tu strasznie gorąco, przez co niemal gotował się w swojej wyjściowej szacie. Na Salazar! Miał ważniejsze rzeczy do roboty, dlatego decyzja Albusa, była mu bardzo nie na rękę. Od tygodnia zbierał składniki na nowy eliksir, który musiał przygotować dla Voldemorta. Dziś miał właśnie zacząć pierwszy etap warzenia, lecz stary głupiec musiał pokrzyżować jego plany. Nie był pewien, czy to drobne opóźnienie nie pokrzyżuje mu planów. Znów musiałby przez to znosić humorki Czarnego Pana.
- Zamknij się, ty…
- Syriuszu, uspokój się.
Harry szybko przerwał swojemu ojcu chrzestnemu, gdyż wiedział, co zaraz się zacznie. Głowa i żebra zaczynały go boleć coraz bardziej, więc nie chciał słyszeć kolejnych krzyków wywołanych przez tamtą dwójką. Cieszył się jednak, że przeszły mu już odruchy wymiotne, bo nie dałby rady ukryć swojego stanu przez ciągłe latanie do toalety.
-Zaraz wejdziemy.
Jak na potwierdzenie słów chłopaka, pojawił się czarodziej, który zajmował się ich sprawą.
- Przepraszam za zwłokę, ale pojawiło się kilka małych problemów - Łapa zadrżał z niepokoju na te słowa - lecz już wszystko jest wyjaśnione i możemy dokończyć podpisywanie dokumentów. - Zapraszam do środka.
Urzędnik otworzył drzwi gabinetu i wszedł do środka z teczką dokumentów. Za nim podążyła cała reszta. Wszyscy zajęli swoje miejsca i czekali na podpisanie ostatnich papierów.
Czarodziej rozpoczął oficjalną mowę, tłumacząc wszystkim niejasności. Między innymi kwestię spadku, majątku obojga zleceniodawców itp. Cierpliwie słuchał zadawanych mu pytań i sensownie na nie odpowiadał. Robił to wyjątkowo wolno i zrozumiale, by wszyscy go zrozumieli. Co w odniesieniu do Rona było nie lada wyzwaniem, lecz o dziwo ten też go rozumiał lub przynajmniej udawał, że rozumie.
- Dobrze Panowie, pozostaje ostatnia sprawa związana z nazwą rodową. Nazwisko, które nosi obecny Pan Harry James Potter, może zostać oczywiście zachowane bez zmian.
- Nie już zdecydowałem się na Potter Black.
- Oczywiście.
Syriusz patrzał na chrześniaka w szoku, zupełnie o tym zapomniał. Poza tym nigdy nawet nie pomyślałby, że ten się na to zdecyduje. Chociaż dla niego nie miało to znaczenia, jak nazywa się chłopak, to był przeszczęśliwy, że znów będzie miał kogoś, kogo może nazwać rodziną.
Przez tyle lat był taki samotny. Nigdy nie miał prawdziwej rodziny, a gdy James i Lili umarli myślał, że się załamie. Tylko chęć zemsty i mały Harry, trzymały go przy życiu i zdrowych zmysłach. Był pewien, że gdyby nie to, to dawno oszalałby w Azkabanie.
- Poproszę wasze podpisy.
Obydwaj stuknęli swoimi różdżkami w pergamin przed nimi. Na papierze pojawił się błysk złotego światła, a zaraz po nim pokazały się podpisy.
Urzędnik pogratulował mężczyzną uściskiem dłoni. Zaraz po nim podbiegli przyjaciele chłopaka tuląc ich mocno do siebie. Harry'emu nawet nie przeszkadzała ta chwila bólu. Był taki szczęśliwy i tylko to liczyło się w tej chwili.
- Harry tak bardzo się cieszę - powiedział drżącym głosem Łapa, porywając go w ramiona, gdy Ron i Hermiona odsunęli się od nich.
- Syriuszu ty chyba nie płaczesz?
- Oczywiście, że nie głuptasie - pociągnął nosem.
Przytulił go mocniej do siebie, by ten nie zobaczył, jak łezki kręcą się w jego szarych oczach. Odgonił je szybko i uśmiechnął się szeroko, gdy spojrzał na równie szczęśliwą twarz. Byli teraz najprawdziwszą rodziną i w końcu mogli zamieszkać razem.
____________________
Szli spokojnie korytarzami Ministerstwa, rozmawiając o przyszłych planach. Black właśnie opowiadał o tym, że przydałby się remont domu. W końcu nie może pozwolić mieszkać chłopakowi w jakiejś obskurnej norze. Twierdził, iż zaczną oczywiście od sypialni Harry'ego, którą chłopak będzie mógł samodzielnie urządzić.
- A właśnie, bo chyba jeszcze ci o tym nie wspominałem. W tym roku to ja będę uczył Obrony przed Czarną Magią.
- Coooo?! - czarnowłosy patrzył z niedowierzaniem na starszego mężczyznę.
- Dyrektor stwierdził, że skoro cała sprawa się wyjaśniła, to nie ma co do tego przeciwwskazań. Poza tym będę mógł mieć na ciebie oko. - uśmiechnął się z zadowoleniem. - Harry tak się cieszę, że zgodziłeś się, żebym cię adoptował - gwałtownie spoważniał. - Bardzo dobrze wiem, że za kilka dni będziesz miał osiemnaste urodziny i będziesz już pełnoletnim czarodziejem, więc nie miałeś żadnego powodu, by się na to zgodzić.
- Wiesz przecież, że już od dawna chciałem z tobą zamieszkać. Poza tym bardzo cię lubię i nie wiem, dlaczego miałbym mieć coś przeciwko.
-Tak mi przykro, że nie mogliśmy tego zrobić wcześniej.
- Daj spokój Syriuszu. - Uciął szybko i skierował ich rozmowę na przyjemniejsze tory, rozluźniając momentalnie atmosferę.
Ich magiczną sielankę przerwał nagły trzask teleportacji. Widzieli jak czwórka idących przed nimi czarodziei, wyciąga swoje różdżki i rzuca w kogoś zaklęcia. Początkowo nie wiedzieli co się właśnie dzieje. Szybko jednak otrzeźwieli, gdy niedaleko nich przeleciała klątwa Bellatrix. Kobieta śmiała się jak szalona, rzucając klątwami w każdą stronę. Kiedy zobaczyła kuzyna, zaśmiała się jeszcze głośniej i ruszyła na niego.
- Witaj drogi kuzynie - przywitała się z udawaną czułością. - Nie spodziewałam się ciebie tutaj zastać, ale to nawet lepiej. Będę mogła w końcu cię zabić i zabrać twojego chrześniaka. Podaruje go mojemu Panu jako prezent, z którego na pewno się ucieszy.
Black nie odpowiedział nic na słowa kierowane do niego, tylko od razu rzucił się w wir walki.
Harry zaś szybko wyciągnął różdżkę i odpierał atak jakiegoś zamaskowanego śmierciożercy. Rzucał w mężczyznę silnymi czarami, próbując unikać klątw, które leciały wprost na niego. Dopiero po chwili udało mu cudem obezwładnić napastnika i unieruchomić go. Ron i Hermona również świetnie sobie radzili. O nauczycieli martwić się nie musiał, ci właśnie ruszyli z pomocą do młodszych czarodziejów.
Zerknął przelotnie na Syriusza, który stał najbliżej niego. Jego serce zamarło z przerażenia, gdy zobaczył, jak czarownica wytrąca różdżkę z jego rąk. Nie rozmyślając długo, ruszył na ratunek Chrzestnemu. Rzucił w kobietę kilka zaklęć, lecz to nie wiele dało. W jego głowie tłukła się tylko jedna myśl.
- Nie mogę cię stracić. Nie, teraz kiedy w końcu możemy być razem! - lamentował. - Niech to w końcu się skończy.
Wbiegł w ostatniej sekundzie pomiędzy walczące kuzynostwo. Z jego różdżki wyleciał promień srebrnego światła, który po zetknięciu się z klątwą wiedźmy wywołał głośny wybuch. Kobieta poleciała kawałek do tyłu, gdy uderzył w nią przez silny podmuch. Widząc, że jej towarzysze zostali pokonani, krzyknęła głośno.
- To jeszcze nie koniec Black. W końcu przyjdzie na ciebie pora, na ciebie Potter również.
Gdy tylko Bellatrix zniknęłą, w mgnieniu oka zaczęli pojawiać się aurorzy, którzy pojmali pozostałych Śmierciożerców. Akcja trwała kilka sekund nie więcej. Zupełnie jakby dla nich był to chleb powszedni.
W żyłach czarodziei dalej buzowała adrenalina, która wraz ze znikającymi więźniami i aurorami powoli opadała. Tak samo, jak pył który się uniósł podczas wybuchu. Pozostał tylko jeden auror, który zaczął wypytywać o coś dyrektora.
- Harry? Nic ci nie jest? - Black zakaszlał, gdy zaciągnął się kurzu.
Zaniepokojony brakiem odpowiedzi zaczął podchodzić bliżej miejsca, w którym stał przed wybuchem chłopak. Machał ręką, odganiając latający pył, który wpadał mu do oczu oraz utrudniał oddychanie. Podchodził coraz bliżej swojego celu, lecz dalej nie mógł zauważyć chłopaka. Strach niemal go paraliżował. Bał się, że chrześniakowi mogło się coś stać. Przyśpieszył kroku, czując, że coś jest nie tak. Przerażenie i panika zagościły na jego twarzy, gdy pył osiadł na ziemi, a w miejscu, w którym powinien stać Harry była tylko jego różdżka. Syriusz padł na kolana i chwycił ów przedmiot z rozpaczy.
- Harry!
Krzyczał jego imię, rozglądając się dookoła, mając nikłą nadzieję, że chłopak gdzieś tu jest. Wraz z brakiem odzewu na jego wołanie, jego nadzieja nikła. Umysł podsuwał mu najgorsze scenariusze. Trząsł się, trzymając własność Chrześniaka. Jego wzrok był niemal pusty od ogarniającej go rozpaczy. Znów został sam. Znów nie uchronił najważniejszej dla niego osoby. Zawiódł.
- Black, ogarnij się! Gdzie jest Potter?
Severus pochylił się nad klęczącym, mówiąc do niego. Szturchnął mężczyznę, by wyrwać go z tego dziwnego i niecodziennego stanu, w którym właśnie się znajdował. Ten jednak nie reagował. Ocknął się, dopiero gdy duża dłoń Snape’a mocno zacisnęła się na ramieniu Syriusza i mocno nim potrząsnęła.
- Black! Weź się w garść i mi odpowiedz.
Odwieczny wróg popatrzył się na niego pustym wzrokiem, który przyprawił go o dreszcz i powiedział martwym głosem.
- Nie ma go. Zniknął.
____________________
Brunet zacierał ręce z zadowolenia, kończąc swoje dzieło. Można było uznać to za jego firmowy podpis, który zwykle zostawiali po rabunku. Niemalże znak rozpoznawczy ich firmy. Często nie mieli czasu, na takie hulanki. Dziś jednak nie miał nic do roboty i postanowił się zabawić ze wciąż śpiącymi ochroniarzami oraz zostawić pamiątkę dla właściciela tych włości.
Sala, w której jeszcze dziesięć minut temu zostawił go Tobias, zmieniła się nie do poznania. Wyglądała jak wyjęta z krainy małych księżniczek. Wszędzie były zawieszone serduszka, satynowe materiały oraz brokatowe dodatki. Oczywiście dominującym kolorem był róż. Obrazy na ścianach i dywan zmienił magicznie, by dopasować go do wymyślnego wnętrza. Jeżeli właściciel domostwa się przyłoży, to może nawet uda mu się wszystko oczarować.
Jego uwagę przykuł unoszący się w powietrzu pyłek brokatu, który mienił się przy blasku światła. Dmuchnął lekko, wprawiając go tym samym w ruch. Malutkie drobinki unosiły się w całym pomieszczeniu, tworząc delikatną mgiełkę. Nieźle się namęczył, rozpylając to coś w powietrzu, lecz teraz obserwował efekty z zadowoleniem.
Od pasjonującego zajęcia odciągnęło go gramolenie, budzącej się ochrony.
- Ocho. Śpiące królewny się budzą. - Nie mógł powstrzymać wrednego chichotu, gdy na nich spojrzał.
Byli ubrani w falbaniaste sukienki w kroju księżniczki. Wszystkie oczywiście były koloru różowego, różniły się od siebie tylko odcieniem. Ich dłonie pokrywały białe rękawiczki mieniące się srebrnym brokatem i sięgały im one, aż do łokcia. Dobrze, że chłopak ubrał je magicznie, bo nie był pewien, czy dałby radę wcisnąć je sam na te wielgachne łapy. Ich czarne buciory zmienił na białe baleriny, które wyglądały jak kajaki aniżeli obuwie. Wisienką na przysłowiowym torcie był lśniący diadem, który przyczepiony był idealnie pomiędzy oślimi uszami. Uszy oczywiście nie zostały przez niego zapomniane. U ich podstawy zawiązane zostały różowe kokardki z błyszczącego materiału.
Goryle szybko zauważyli zmiany w swoim wyglądzie, podnosząc się z podłogi. Jeden z nich chciał krzyknąć z oburzenia, lecz z jego gardła wydostał się ośli jazgot. Nie wiedząc, co się stało, zaczęli rozglądać się po pomieszczeniu, wydając przy tym komiczne dźwięki. Ich wzrok dopiero po minucie, napotkał na chłopaka, który miał z nich niezły ubaw.
Zaczynał boleć go już brzuch od śmiechu. Ledwo trzymał się na nogach i to wcale nie przez zioło, które wcześniej wypalił. Ocierał łezki, gdy cała ósemka postanowiła się na niego rzucić. Zwinnie wymykał się przerośniętym księżniczkom, biegając po sali.
- Dobra najwyższy czas kończyć zabawę - stwierdził w myślach.
Zastanawiał się właśnie, gdzie chce się teleportować, gdy jego uwagę rozproszył upadający ochroniarz. Goryl wywinął fikołka, przez co jego sukienka podjechała do góry, odsłaniając pośladki okryte zmysłowymi pantalonami z falbankami. Brunet wybuchł głośnym śmiechem, przez co potknął się o kawałek różowego dywanu.
- Kurwa. - Zabrzmiały ostatnie słowa, tuż przed jego zniknięciem.
Czarną przestrzeń wypełniała zielona mgiełka, która połyskiwała dając delikatne światło. Jego ruch były spowolnione zupełnie jakby znajdował się w wodzie, lecz nie była to woda. Bardzo dobrze wiedział, gdzie się teraz znajduje. - Próżnia czasoprzestrzenna - krzyczało wszystko w nim. Wielokrotnie o niej słyszał od Tobiasa, raz nawet do takiej trafił przez zupełny przypadek, podobnie jak teraz. Twory te były znane z tego, że bywały psotne i wysysały sporo energii z przebywających w nich istot. Krążyły plotki, że próżnia mogła przenieść osobę w dowolne miejsce we Wszechświecie oraz w czasie, lecz mogły to być tylko plotki.
Otworzył niepewnie oczy, które napotkały znajdującą się naprzeciwko niego postać. Chłopak był bardzo do niego podobny. Mógł nawet śmiało powiedzieć, że była to zmizerniała wersja jego samego. Wpatrywali się w swoje szmaragdowe oczy, jakby szukając odpowiedzi na męczące ich pytania. Od wpatrywania się w swoje niemal identyczne odbicie, oderwał go przytłumiony głos. Próbował się w niego wsłuchać, lecz mimo największych starań nie zdołał zrozumieć sensu usłyszanych słów. Skierował wzrok ku swojemu towarzyszowi, widział, że on również nasłuchuje dziwnego dźwięku. Już chciał się go o coś zapytać, gdy w mgnieniu oka zielone światło zajaśniało i znów poczuł, jakby spadał. Ostatnią rzeczą, jaką zauważył, była połyskująca się blizna w kształcie błyskawicy na czole chłopaka.
Sekundę później uderzył w marmurową posadzkę. Jęknął z bólu, próbując się podnieść z zakurzonej podłogi. Coś mu wyraźnie nie pasowało. Pamiętał, że chciał się przenieść do ich bazy, a nie do jakiegoś pobojowiska. Spróbował się skupić na nowej lokalizacji, lecz wizja ostatniej sceny, jaką zauważył tuż przed zniknięciem, dalej nie pozwalała mu się uspokoić. Uśmiechał się głupio, gdy tylko widział w głowie powracający obraz wypiętego tyłka w pantalonach.
- Harry! Nic ci nie jest ? - szturchnęła go jakaś głośna laska z buszem na głowie.
- Harry jak dobrze, że nic ci nie jest.
Dopadła go kolejna osoba, tym razem jakiś dziwny rudzielec, który razem ze wcześniejszą wariatką, zaczęli go dusić w mocnym uścisku. Dziewczyna płakała cały czas, przez co zasmarkała mu jego czarny sweter. Gdy już myślał, że gorzej być nie może, do bandy boa dusicieli, dołączył kolejny. Ten zaś miał czarne kudły i był od tamtej dwójki dużo starszy.
- Harry tak bardzo się bałem, gdy zniknąłeś. Myślałem, że cię straciłem.
Patrzał zielonymi oczami na zgraję, która musiała uciec z zakładu zamkniętego, nie wiedząc co się dzieje. Czyżby za mocno walnął się w głowę podczas upadku, że widzi jakichś obcych ludzi, którzy rzucają mu swoje miłosne wyznania. Ewentualnie to przez to zioło, które wypalił. Czyżby Tobias miał rację i powinien ograniczyć palenie? Nie. To było niemożliwe.
- Co tu się odpierdziela? - Tłukły się w jego głowie słowa, które sekundę później wyleciały z jego ust.
- Harry zniknąłeś, gdzieś kilka minut temu. Gdzieś ty w ogóle był? Boli cię coś? - atakowała go Hermiona.
- Po pierwsze, uspokój się babo, bo boli mnie już głowa od tego twojego jazgotu. Po drugie, moglibyście ze mnie łaskawie zejść? - Ci odsunęli się pośpiesznie od chłopaka, nieco zmieszani. - A po trzecie to nie jestem kurwa Harry!
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, tak Harry i Syriusz mają stworzyć rodzinę, ale kim jest ta dwójka Tobias i Henry... jeszcze teraz ta sytuacja gdzie tak naprawdę znalazł się teraz Harry...
muszę powiedzieć, że bardzo mnie zaciekawiło to opowiadanie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia